|
Indie Rock & Stuff towarzystwo wzajemnej adoracji pod przykrywką forum ambitnej muzyki popularnej
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
czołgaj się zły syn dla matki
Dołączył: 31 Paź 2005 Posty: 7370 Przeczytał: 0 tematów
Skąd: zewsząd
|
Wysłany: Pon 19:58, 07 Lip 2008 Temat postu: |
|
|
tomano napisał: | i tak mi się pojebało i raz zawołałem "godfather" XD
potem już nie słyszałeś chyba, a potem to już zniknąłeś |
właaaaśnie. to mnie tam bardzo zastanowiło, w tym tunelu. ale myślałem, że ogłosili coś z alem pacino, no nie wiem.
a oczy mam brązowe, nie bój nic.
Sex Pistols byli niesamowici. Byłem w środku ok. pół godziny przed koncertem, naoglądałem się różnych typów i nasłuchałem ( m. in. dwóch weteranów Jarocina, którzy przyszli z jedną babką, i najpierw umawiali się, jak ją chronic przed tłumem, aby w końcu umówic się z nią na wieczór - cytuję - "na dwa baty". W międzyczasie jeden z nich raz po raz pokrzykiwał, że "Sex Pistols, kurwa, wydarzenie". Wiadomo. Bo to było wydarzenie. Chociaż byli w środku ludzie, którzy dziwili się aplauzowi wywołanemu przez rozwinięcie flagi. Dziwili się, a jednak pozostawali w pierwszych rzędach. hmmm. To zupełnie tak, jakby pójśc na koncert Pistolsów po czym pisac, jak się sprzedali etc etc. (patrz redaktor Gulda, który robi lody)
No więc dopchałem się do okolic piątego rzędu, przez co nie widziałem w ogóle z trzech - czterech pierwszych kawałków, zmuszony walczyc o życie. A kiedy wycisnąłem się z ścisku, myślę sobie 'ufff', ale nie było czasu pomyślec nic więcej, bo okazało się że wpadłem ze ścisku w dzikie pogo - czyli w sumie jeszcze gorzej. Kiedy wreszcie dotarrłem do pierwszych rzędów mniej więcej stojących, byłem padnięty jak nie wiem co. I tam w sumie było spokojnie dosyc, z tym że nic nie było widac - scena była daleeeeeko z przodu. W takim układzie wyszedłem sobie z namiotu i resztę oglądałem na telebimie.
ale było niezgorzej - Rottena ' Shut Up! I'm cleaning ' albo absolutny hit ' I got fuckin' flu! One flu over the cuckoo's nest!' to jest to, co najbardziej w koncertach lubię. 'Johnny and the boys got some presents fot you!' po czym poleciało w tłum kilka obsmarkanych wcześniej koszulek. No i cały namiot wszeszczący "No Future!"
to trzeba docenic. i docenił to Johnny. Dwa bisy. 'Thank you for being so kind!'. I dzikie miny były, i błysk w oku pozostał. Nie wiem, jak można tego nie zauważyc.
Na CocoRosie nie byłem, bo poszedłem do Alter Space posłuchac yassu. Grano dużo nowych rzeczy, budzących nadzieję na nowe, świetne wydawnictwo Biodra i ludzie tańczyli i wyszedłem zadowolony jak nie wiem co. Wiecie, ja bym CocoRosie bardzo chętnie zobaczył, bo chciałem i w ogóle. Ale mogli je dac na trzeci dzień, kiedy nie było praktycznie nic baaaardzo interesującego. |
|
Powrót do góry |
|
|
Soty_PL Killamangiro
Dołączył: 22 Wrz 2007 Posty: 635 Przeczytał: 0 tematów
Skąd: londyn
|
Wysłany: Pon 20:04, 07 Lip 2008 Temat postu: |
|
|
a jak korwa The Cribs? |
|
Powrót do góry |
|
|
Latia cold hard bitch
Dołączył: 02 Paź 2005 Posty: 7453 Przeczytał: 0 tematów
Skąd: zga/krk
|
Wysłany: Pon 20:15, 07 Lip 2008 Temat postu: |
|
|
pytaj Ciumoka, bo on chyba jedyny był na nich chętny.
Czołgaj, podziwiam. wytrwanie w tym szalonym tłumie to prawdziwy wyczyn, ja później już nie próbowałam się tam wbić i do końca oglądałam johnnego na ścianie namiotu ;]
i tam kurwików nie widziałam, ale groźnych min nie dało się nie zauważyć ;]
no i motyw z myciem podłogi był bardzo w jego stylu ;]
z cocorosie masz zupełną rację. jako ostatnie w namiocie byłyby idealne. |
|
Powrót do góry |
|
|
czołgaj się zły syn dla matki
Dołączył: 31 Paź 2005 Posty: 7370 Przeczytał: 0 tematów
Skąd: zewsząd
|
Wysłany: Pon 21:00, 07 Lip 2008 Temat postu: |
|
|
byłyby.
słyszałem około półtorej kawałka The Cribs. motywy zerżnięte ze wszystkich możliwych The Libertines całego kulistego świata, posklejane na dodatek byle jak, wokalista fałszujący jak pojeb - to ja dziękuję. |
|
Powrót do góry |
|
|
sune_rose the man who would be king
Dołączył: 03 Lut 2006 Posty: 1284 Przeczytał: 0 tematów
|
Wysłany: Pon 21:13, 07 Lip 2008 Temat postu: |
|
|
Latia napisał: | słyszał ktoś o tym, że ponoć wychujali ludzi, którzy w sobotę chcieli na miejscu kupić bilety jednodniowe, że sprzedają tylko te za 269? |
ktoś puścił takie hasło, ale nie wiem na ile jest ono prawdziwe, podejrzewam, że po prostu jednodniowe się skończyły i zaczęli sprzedawać 3 dniowe co pachnie sporym absurdem, ale w tej sytuacji była to jedyna droga żeby się wbić na Festiwal
ogólnie dzięki za sporą relację |
|
Powrót do góry |
|
|
Astrogirl She's a Superstar
Dołączył: 01 Lut 2008 Posty: 1369 Przeczytał: 0 tematów
Skąd: wietrzne,zimne południe
|
Wysłany: Pon 21:29, 07 Lip 2008 Temat postu: |
|
|
na dworcu słyszałam fajną wymianę zdań dziewczyn po koncercie Sex Pistols
jedna,zbulwersowana:Przecież on w ogóle nie śpiewał,tylko krzyczał
druga,jeszcze bardziej zbulwersowana,tylko że ignorancją pierwszej:To jest przecież punk!
|
|
Powrót do góry |
|
|
Ciumok członek rady nadzorczej
Dołączył: 16 Gru 2006 Posty: 8075 Przeczytał: 0 tematów
|
Wysłany: Pon 21:33, 07 Lip 2008 Temat postu: |
|
|
Open'er zrobił się wielki jak zachodnie festiwale, ale szkoda, że trochę nie dało rady nagłośnienie. Nareszcie trochę normalniejsi ochroniarze i mnóstwo napotkanych znajomych. Wydarzenie bardziej towarzyskie niż muzyczne. Jestem zadowolony, choć mniej niż w poprzednich latach.
The Raconteurs - kocham Jacka White'a. Gitarowe show, które warto zobaczyć.
The Cribs to była rzeźnia, nic nie było słychać, wielki huk. No i pogujący debile, całe szczęście, że jestem wysoki.
Sex Pistols słabi, ale i tak to niezłe jaja móc ich zobaczyć. W takich kategoriach to postrzegam. A mój kumpel złapał arafatkę Rottena:)
Masssive Attack, zadziwiające, bo nie jestem fanem, ale to był najlepszy koncert festiwalu. Wielkie widowisko. Pod każdym względem, od początkowej niechęci po zupełną ekstazę.
Goldfrapp - porażka, wyszedłem po 6 piosenkach. Zero energii, zero siły scenicznej.
Chemical Brothers - ładne światła, ale co więcej niby...
Interpol, Editors - rzępolenie, którego nie lubię, nijakie w wersji na żywo i niezachęcające do niczego więcej.
Devotchka - kurwa mać, scena tak daleko, że nie dało rady.
Roisin Murphy - babka jest dobra w tym co robi, jest niezła na żywo.
(...)
Sorry, że się tak upiłem, gdy się spotykaliśmy:) |
|
Powrót do góry |
|
|
Latia cold hard bitch
Dołączył: 02 Paź 2005 Posty: 7453 Przeczytał: 0 tematów
Skąd: zga/krk
|
Wysłany: Pon 21:36, 07 Lip 2008 Temat postu: |
|
|
a pff, na koncertach też widocznie byłeś pijany ;] ;p |
|
Powrót do góry |
|
|
Ciumok członek rady nadzorczej
Dołączył: 16 Gru 2006 Posty: 8075 Przeczytał: 0 tematów
|
Wysłany: Pon 21:40, 07 Lip 2008 Temat postu: |
|
|
Nie, na nie trzeźwiałem akurat. Pijany mogłem być na Editors i Roisin, ale i tak pamiętam wszystko. |
|
Powrót do góry |
|
|
czołgaj się zły syn dla matki
Dołączył: 31 Paź 2005 Posty: 7370 Przeczytał: 0 tematów
Skąd: zewsząd
|
Wysłany: Pon 22:11, 07 Lip 2008 Temat postu: |
|
|
Latia napisał: | a pff, na koncertach też widocznie byłeś pijany ;] ;p |
|
|
Powrót do góry |
|
|
Lady amoureuse de Paname
Dołączył: 02 Paź 2005 Posty: 14176 Przeczytał: 0 tematów
Skąd: Paname
|
Wysłany: Pon 22:12, 07 Lip 2008 Temat postu: |
|
|
Astrogirl napisał: | na dworcu słyszałam fajną wymianę zdań dziewczyn po koncercie Sex Pistols
jedna,zbulwersowana:Przecież on w ogóle nie śpiewał,tylko krzyczał
druga,jeszcze bardziej zbulwersowana,tylko że ignorancją pierwszej:To jest przecież punk!
|
Popłakałam się
Ciumok, kurwa. Tyle powiem! |
|
Powrót do góry |
|
|
czołgaj się zły syn dla matki
Dołączył: 31 Paź 2005 Posty: 7370 Przeczytał: 0 tematów
Skąd: zewsząd
|
Wysłany: Pon 22:16, 07 Lip 2008 Temat postu: |
|
|
a ty go właśnie awansowałaś.... |
|
Powrót do góry |
|
|
sHavo Mistrz śniętej riposty
Dołączył: 01 Lip 2006 Posty: 5797 Przeczytał: 0 tematów
Skąd: chyba ty, tej
|
Wysłany: Pon 22:21, 07 Lip 2008 Temat postu: |
|
|
No to jedziemy. Oto moje opinie na temat każdego koncertu który udało mi się zobaczyć w całości lub nie:
Dzień 1
Kleiber- przechodziłem obok, oszczędzę komentarzy.
L.Stadt- dobry koncert, świetny wokalista, ładnie się wszystko rozkręcało. Bez rewelacji, ale warto było ich zobaczyć
Mitch & Mitch- najlepszy polski koncert festiwalu i chyba jeden z najlepszych w ogóle. Są absolutnie fenomenalni, poprzez niesamowitą mgłę świetnego humoru przebija niesamowite zgranie i umiejętności instrumentalistów (puzon!). Nie nudziłem się ani przez moment, zmaltretowali mnie totalnie. I nawet brak obiecanego Wodeckiego nie przeszkodził im w świetnym show- w zamian otrzymaliśmy One Finger Solo. Geniusze.
Muchy- widziałem 2 ostatnie kawałki i nie wiedziałem czy się śmiać czy płakać. Zespół po jednej dobrej płycie nie może zachowywać się jakby nagrał 5 evergreenów. Aha, łatwo było spotkać pana wokalistę lansującego się z plakietką Main Stage Artist w towarzystwie podobnie do niego wylansowanej dziewczyny.
Editors- no cóż. Niby wykonawczo świetni, wszystko podobno ok. Ale brzmienie całości to rzecz do przemyślenia dla organizatorów. Na prawdę źle się słucha zespołu w składzie stopa + wokal a nie tylko editorsów się to tyczyło. Zagrali niby dobry set, znałem większość kawałków ale stałem na koncercie totalnie zdezorietnowany. Nie czułem nic, zero wrażeń, zero emocji. I mimo, że wszyscy z mojej ekipy byli zachwyceni tym koncertem to ja na każdą wzmiankę o zajebistości editorsów dostawałem wewnętrznego ataku kurwicy. Bo ja się czułem jakby mnie tam nie było.
The Cribs- byłem przelotem na 5 kawałkach. Miałem w planach zostać na całym koncercie, ale to jak tego dnia cribsi brzmieli to totalnie nieporozumienie. Miks kompletnie nieczytelny, z nieludzką dawką przesteru i fałszy gitarzysty. Energia? Owszem, była. Klimat podobno też. Ale ja nie chciałem słuchać jak psują najładniejsze ze swoich piosenek. Po wyjściu z namiotu musiałem odpocząć żeby słuch wrócił do normy.
Devotchka- dla mnie absolutny highlight tego festiwalu. Już sam rzut oka na scenę prorokował cudowny koncert. Piękna dziewczyna dzierżąca na zmianę suzafon i kontrabas, czasem doskakując do mikrofonu. A suzafon brzmiał jej lepiej niż większością basistów gitara. A to na prawdę jest nie lada sztuka, lata ćwiczeń. Znakomity, charyzmatyczny lider o fenomenalnym głosie, z butelką wina pod ręką i dziwacznym instrumentem na którym wyczyniał prawdziwe cuda. Skrzypek totalny wirtuoz, nieźle radzący sobie też na perkusionaliach, klawiszu i akordeonie. Perkusista- gdy sięgnął po trąbkę i po odegraniu solówki płynnie przeszedł do garów- byłem oszołomiony. Niesamowite zgranie strony wizualnej z muzyczną. Znakomite czucie publiczności, koncert z kawałka na kawałek coraz lepszy, by w finale powalić mnie na kolana, doprowadzając do autentycznej ekstazy artystycznej. Cudowny koncert, jak się okazało, dla mnie jedyny coś znaczący na tym festiwalu. Ale wart był tego wyjazdu. Kocham ich, są wspaniali i dobrze że grali na World Stage. Przynajmniej ci, co wybrali Racountersów i są święcie przekonani o tym, że White i spółka dali najlepszy koncert festiwalu, nie popsuli koncertu Devotchki, którego specyficzny klimat na pewno nie trafiłby do każdego. Cudo, cudo, cudo. Mój koncert roku, aż żal, że w takich chwilach brakuje mi u swego boku kogoś równie pięknego jak muzyka tego zespołu! Up the Devotchka!
The Raconteurs- widziałem tylko ostatnie 1,5 piosenki. Trochę żałuję, że ich opuściłem, ale jeszcze większym błędem byłaby utrata wrażeń z Devotchki. Było ciekawie przy końcu, ale strasznie skakał dźwięk na kolumnach. Co chwilę coś się wyłączało psując brzmienie koncertu. Niemniej jednak moi znajomi byli nimi zachwyceni.
Fischerspooner- nie dane było mi ich zobaczyć a żałuję. Z daleka widziałem mieszankę muzyki i performance- ponoć znakomitą. Cóż, może kiedyś...
Dj Vadim Live- miałem nie iść na ten koncert. Miałem iść na Fischerspoonera. Ale moja sympatia do Ninja Tune zobowiązuje, stwierdziłem, że muszę Vadima widzieć. I nie żałuję. Świetnie brzmiący koncert, bardzo żywiołowa Yarah Bravo no i przesympatyczny Vadim za deckami. Urwałem się z ostatnich 15 minut ale ogólne wrażenia pozytywne, choć może nie do końca był to mój klimat.
Roisin Murphy- przyszedłem spóźniony o pół godziny. W momencie, gdy jej koncert trochę się rozjechał- zaczęły się przebieranki, popisy laptopowca (genialne!) i ogólnie impreza taneczna. Ale gdy zagrała Let Me Know i Tell Everybody- byłem w domu. Bardzo przyjemne momenty, ale to był jeden z tych koncertów, na których nieobecność przez początek nie pozwalała wsiąknąć w klimat występu.
Fujiya & Miyagi- spóźniłem się na początek, ale występ był bardzo przyjemny. Muzycznie bardzo dobrze, wizualnie- moje oczy spoczęły na komplecie sprzętów klawiszowca i raczej tam się skupiały. Szkoda, że 95% ludzi zachowywała się tam jakby byli w wiejskiej dyskotece, myśląć, że gra jakiś zespół do tańca. Zespołowi to raczej nie przeszkadzało, ale mi psuło odbiór. Nie może być umc umc przy takim koncercie, bo wtedy nie mogę go chłonąć w całości. Przy Ankle Injures było wspaniale.
Dzień 2
Loco Star- byłem na początku, jednak ilość basu w miksie skutecznie skłoniła mnie do wyjścia z namiotu.
Cool Kids Of Death- znów słaby mix, nie czułem tego koncertu, nie było dobrze, nie było ciekawie. Dużo lepiej wypadli 2 lata temu w namiocie. Poza tym moją uwagę przykuła bardziej banda anglików w maskach o twarzy gościa, który dołączył do nich chwilę później w stroju bobasa (z pieluiszką i czepkiem). Zaczęli baunsować aż w końcu jeden wyjął bobasowi spod pieluchy gacie, po czym naciągnął je do granic możliwości i je przekroczył. Gacie pękły i anglik został w samej pieluszce z "przetartym rowem". Myślałem że umrę ze śmiechu, charyzmą przyćmili Ostrowskiego i spółkę, którzy na drugi dzień bujali się pod sceną młodych talentów.
Interpol- może obiektywnie nie była to jakaś totalna rewelacja ale mnie na parę momentów zaczarowali. Pięknie to brzmi, mają duuuuużo razy lepszy repertuar od Editorsów i to wyszło na koncercie. Mógłbym wymienić wiele tytułów ale mnie oczarowało przede wszystkim Rest My Chemistry, NYC i znakomite Obstacle. Ogólnie w bardzo dobrej formie są, porównując chociażby z fragmentami koncertów z tej trasy na youtube. Banks wokalnie bez zarzutu. I powiem wam, że wolę tę stateczność nowojorczyków niż wystudiowane, na maxa sztuczne ruchy chłopaków z Editors. Brawa za "God Bless Jay-Z"
Cocorosie- zdążyłem na ostatnie 20 minut. Wszedłem do namiotu, ale niewiele z mojego miejsca można było zobaczyć, nie mogłem też się wczuć- podobnie jak przy Roisin. Ale widząc to co działo się na scenie i słysząć beatboxera mogę tylko przypuszczać jak świetny całościowo był to koncert. Ogromnie żal przegapionego Beautiful Boys.
Jay-Z- nie jestem fanem tego pana, dlatego usadowiłem się dosyć daleko od sceny. Było bardzo czarno, mnóstwo gangsta lansu, ale też bardzo krótko. Bardzo fajne wyszedł kawałek Roc Boys, nieźle też utwór z podkładem Linkin Parka (sic!)- zdecydowanie lepiej niż przy współpracy z owym zespołem. Ogólnie nie potrafiłem się tym cieszyć, bo stało strasznie w cieniu do zeszłorocznych, genialnych Rootsów, ale ich wiadomo, że nikt nie przebije. Urwałem się gdzieś w środku na 10 minut na d'n'b do axe i wiele nie straciłem. Chociaż dla wielu to był koncert festiwalu.
Erykah Badu- dla mnie numer zwei tego festiwalu. Wspaniały koncert (patrząc obiektywnie, bo żeby mnie za gardło ściskało, to nie), chociaż na pewno trudny w odbiorze. Erykah to bogini, znakomity głos, słuch, poczucie rytmu, co tam jeszcze chcecie. Trochę niepotrzebny był zbyt dęty manifest. Jak stwierdził znajomy "Trzeba być popierdolonym, żeby gadać takie rzeczy o okupacji, gdzie pare kilometrów dalej odbył się największy strajk w histori". Ale było bardzo efektownie, momentami bardzo pięknie. Nie podobało się tym, których interesowało tylko to, w czym pani Badu wyjdzie na scenę. Nie było turbanu ani afro. Były warkocze i brzydka różowa bluza.
Dzień 3
Hatifnats- dzień zacząłem z nimi i było bardzo fajnie. Wokalista jest niesamowity, takie głosy nie trafiają się często a w znakomitych Horses From Shellville, World 2 czy Made In The Dark po prostu błyszczy w pełnej krasie. Zespół zagrał wszystko co miał, ale tutaj pojawiła się co do nich pewna obawa z mojej strony. Otóż niektóre kawałki wydawały się kopiami poprzednich, nie wiem, może takie moje pierwsze wrażenie, ale na płycie może to być ciężko strawne. Wszystko chodzi wciąż tak samo, nawet wejścia bębnów można przewidzieć, a gitara poza paroma wstawkami jedzie wciąż te same motywy. Może nowe instrumenty wprowadzą?
Bajzel- poszedłem, bo znajomy znajomego z pola. Bardzo ciekawie, choć raczej właśnie jako ciekawostka niż większa forma. Ma to swój urok, niewątpliwie, choć momentami robi się nudnawo.
Goldfrapp- świetna Alison. Bardzo przyjemnie było oglądać tak nietypowe instrumentarium na Mainie. Od połowy koncertu zrobiło się bardzo ładnie, gdy poszli w bardziej taneczne rejony. A Hapiness dźwięczało mi w uszach przez całą podróż powrotną pociągiem. Solo na skrzypcach- miód.
Massive Attack- no i mam problem. Bo to nie był koncert na jaki czekałem. Zabrakło magii jakiej oczekiwałem, jakiej byłem głodny po całym jej braku ne festiwalu. Praktycznie od Devotchki do teraz nic mną nie wstrząsneło i miałem nadzieję, że Masywni staną na wysokości zadania. Niestety, dla mnie to było zbyt sztuczne, zachowawcze. Po prostu oczekiwałem dużo więcej. Oczekiwałem także Karmacoma, Protection oraz Live With Me. Nie doczekałem. Doczekałem bisu, który widziałem w identycznej formie w filmikach z Glastonbury. Openerowe Angel i Unfinished Sympathy praktycznie od tych brytyjskich wersji nie różniły się niczym. Było parę momentów, ale ja chciałem jednego wielkiego. Może kiedyś. Aha, czasami brzmienie było okrutnie ciężkie, jakby jakaś kapela metalowa rżnęła. A ja nie z tym ich kojarzyłem. Aha, cytaty strasznie rozpraszają muzykę, zwłaszcza takie dęte.
Chemical Brothers- to mógłbyć koncert festiwalu. Wizualnie powalający, zwłaszcza jak sobie przypomnieć efekty nagromadzenia ton sprzętu oświetleniowego na Muse w zeszłym roku. A dlaczego Chemical Brothers mimo wszystko zawiedli? Początek to był koncert życzeń, istny set marzeń. Potem poszli w mniej znane rejony, co oczywiście naturalnie jest do przyjęcia. Ale te rejony rozciągneły się niesamowicie dając efekt znużenia. Ludzie ewakuowali się niemal w trakcie trwania całego koncertu. Jeśli trwałoby to pół godziny krócej to byłoby wspaniale. A tak? Dla mnie numer 3... ale głównie za wspaniałą robotę wizualną.
Podsumowując był to najgorszy z 3 dotychczas widzianych przeze mnie openerów. Wyjazd też nie był do końca taki jakbym chciał żeby był, ale jeżeli chodziłbym razem z moimi znajomymi to zapamiętałbym ten festiwal jeszcze gorzej, bo wątpie żebym ich/je namówił na devotchkę.
Nie mogę chyba na to jeździć tak sam, bo mnie to dołuje.
Aha- spotkałem sporo ludzi z forum Bystrzak, Latia z facetem, Robert, oraz wstawieni ostro Czołgaj i Ciumok. Ale jakoś nie było okazji do dłuższych konwersacji. |
|
Powrót do góry |
|
|
Lady amoureuse de Paname
Dołączył: 02 Paź 2005 Posty: 14176 Przeczytał: 0 tematów
Skąd: Paname
|
Wysłany: Pon 22:21, 07 Lip 2008 Temat postu: |
|
|
Musi być jakaś czarna owca
To do Czołgaja było.
Ostatnio zmieniony przez Lady dnia Wto 9:15, 08 Lip 2008, w całości zmieniany 1 raz |
|
Powrót do góry |
|
|
robert ✈
Dołączył: 11 Lut 2008 Posty: 2419 Przeczytał: 0 tematów
Skąd: z kamionki
|
Wysłany: Pon 22:43, 07 Lip 2008 Temat postu: |
|
|
nigdy nie zapomnę pierwszych słów czołgaja w moją stronę 'ale pszeszesz ty nie jesteś najebany'
o koncertach może później coś napiszę, teraz powiem tylko, że massive attack mnie zabił (to co się zaczęło przy Inertia Creeps i trwało przez większość koncertu - miód), a mitche pokazali, że oprócz zabawy (z) publiką, tak naprawdę bardzo fajnie potrafią grać |
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
|