|
Indie Rock & Stuff towarzystwo wzajemnej adoracji pod przykrywką forum ambitnej muzyki popularnej
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Latia cold hard bitch
Dołączył: 02 Paź 2005 Posty: 7453 Przeczytał: 0 tematów
Skąd: zga/krk
|
Wysłany: Pon 21:55, 05 Lip 2010 Temat postu: |
|
|
Temi, akurat wymieniłaś te błędy organizacyjne, które ja na swoje sposoby ominęłam, więc nie odczułam ich skutków. no może poza namiotami, ale pole namiotowe służyło mi tylko za noclegownię. nienawidzę tam spędzać czasu, więc ulatniam się z niego jak najszybciej się da.
Fever, akurat po 20minutach koncertu Kasabian zaczęli tą świetną część koncertu
właśnie, zapomniałam wspomnieć o totalnych klapach festiwalu czyli fatboy slim, mando diao i empire of the sun, który muzycznie jest strasznie nieciekawy. można dać plusy za stronę plastyczną, ale dla mnie to zżyna z fischerspooner.
tricky był zajebisty. dla mnie lepszy od massive attack, bo był bardziej spontaniczny w tym wszystkim. |
|
Powrót do góry |
|
|
sound the man who would be king
Dołączył: 21 Kwi 2006 Posty: 1147 Przeczytał: 0 tematów
|
Wysłany: Pon 22:24, 05 Lip 2010 Temat postu: |
|
|
Tylko dwa koncerty się dla mnie liczyły: Ben Harper & Relentless 7 i Regina Spektor.
Ben to mistrz - cudowny głos, świetne piosenki i zabójcze finały. Jeden żal to taki, że nie zagrał "Fly One Time". Ale za to zaczął od fantastycznego instrumentalnego "Paris Sunrise #7", które płynnie przeszło w przyprawiające mnie o ciarki "Lifeline". Dzięki, Ben!
Regina zagrała praktycznie wszystko na co czekałam - i "Eet" i "Apres Moi" i "That Time". I zarobiła w czoło od jakiegoś głąba z publiki;/
The Hives - miałam wrażenie, ze cały czas grają jedną i tę samą piosenkę.
The Dead Weather - wytrzymałam 15 minut i poszłam na Nasa & Marleya - i dobrze, bo zagrał "If I Ruled The World" ;P |
|
Powrót do góry |
|
|
kaja. the man who would be king
Dołączył: 24 Lis 2008 Posty: 892 Przeczytał: 0 tematów
|
Wysłany: Wto 10:47, 06 Lip 2010 Temat postu: |
|
|
najlepsza trójka:
1.The Dead Weather - to był jedyny koncert na jaki naprawdę mocno czekałam. Był prosty i z klasą a i tak pobił całe to efekciarstwo w stylu Empire. Jedyne co mnie wkurzało, to nastoletek w skórze wyglający jak prosto z jarocina'80, który stał obok mnie i przez cały czas robił szaleńcze pogo waląc wszystkich dookoła pięściami wyrzucanymi w euforii w przestrzeń. Na szczęście udało mi się go odepchnąć dalej. Poza tym byłam tuż przy barierkach i muszę powiedzieć że to niesamowita różnica, widzieć koncert na telebimie a być ze sceną face to face. Na 'Will There Be Enough Water' moje emocje osiągnęły punkt szczytowy i potem, kiedy było 'Treat Me Like Your Mother' również.
2. Mando Diao - miałam być tam tylko na chwilę, a zostałąm do samego końca. Niesamowita energia. Jakkolwiek kiczowato to brzmi - niesamowita radość biła od sceny. Ten koncert który sprawił mi największą frajdę. Nogi same się rwały do tańca!
3. Yeasayer - znowu nieasamowita radość i energia, to był mój pierszy koncert openera, na którego nie chciało mi się jechać, a Yeasayer nastawił mnie optymistycznie co do całej reszty i wlał we mnie entuzjazm.
Co do reszty:
Na Fatboy Slimie zostałam przy barierkach bo znajoma strasznie chciała, ale ja prawdę powiedziawszy wolałam iśc coś wypić/zjeść a potem na Mitch&Mitch. Jednak nie żałuję że zostałam - naprawdę niesamowite show, muzyka na żywo podobała mi się sto razy bardziej niż normalnie, bo normalnie Fatboy Slim mnie nudzi. Co prawda w połowie koncertu też zaczęło mi się nudzić, ale ogólnie - niezła rzecz, ten koncert.
Die Antwoord - nuuda, dałam radę tylko 15 minut.
Klaxons - podobało mi się, ale chyba tylko dlatego, że znowu byłam tuż pod sceną i szalejąca publiczność mnie wciągneła.
Kasabian - zjebali absolutnie. Drugi zespół po Dead Weather który konicznie chciałam zobaczyć, a poszłam sobie po kwadransie. Wróciłam na Fire i było trochę lepiej, ale też mnie nie poniosło.
To tyle z tych koncertów, które jakoś mi się zapisały w pamięci. Żałuję że nie byłam na We Call It a Sound, niestety nie zdążyłam.
Ten opener był o niebo lepszy niż poprzedni. Bardzo dobrze, że nie sprzedałam jednak biletu. Problem durnych znajomych rozwiązałam olewając ich zupełnie.
W ogóle to widziałam raz Ciumoka ale miział się akurat ze swoją dziwczyną więc nie chciałam mu przeszkadzać.
Ostatnio zmieniony przez kaja. dnia Wto 10:50, 06 Lip 2010, w całości zmieniany 1 raz |
|
Powrót do góry |
|
|
Latia cold hard bitch
Dołączył: 02 Paź 2005 Posty: 7453 Przeczytał: 0 tematów
Skąd: zga/krk
|
Wysłany: Wto 11:25, 06 Lip 2010 Temat postu: |
|
|
widziałam Ciumoka dwukrotnie i też za każdym razem miział się z dziewczyną |
|
Powrót do góry |
|
|
sHavo Mistrz śniętej riposty
Dołączył: 01 Lip 2006 Posty: 5797 Przeczytał: 0 tematów
Skąd: chyba ty, tej
|
Wysłany: Wto 12:48, 06 Lip 2010 Temat postu: |
|
|
Dla mnie programowo najsłabszy opener na jakim byłem. Organizacja tragiczna zarówno od wewnątrz jak i na zewnątrz.
Acz parę dobrych koncertów było, z widzianych w całości: Tinariwen, Klaxons, Pavement (koncert festiwalu, acz to było wiadomo już przed), Hot Chip i Kings of Convenience. Z widzianych częściowo (też z powodu lagów organizacyjnych): Yeasayer, Grace Jones, The Hives i Nas & Damian Marley.
Kiedyś bawili mnie moi znajomi jeżdżący na Openera po prostu na najebkę i dobre party- przy obecnej formie festiwalu jest to zdecydowanie najlepsze rozwiązanie |
|
Powrót do góry |
|
|
czołgaj się zły syn dla matki
Dołączył: 31 Paź 2005 Posty: 7370 Przeczytał: 0 tematów
Skąd: zewsząd
|
Wysłany: Śro 10:43, 07 Lip 2010 Temat postu: |
|
|
Cieszę się, drogie dzieci, że wam się podobało. Szkoda że ominąłem Trójmiasto wtenczas, ale Pharoah Sanders też kopie dupę, a jest starszy niż wszyscy ci wasi razem wzięci, więc trzeba było jechać do Warszawy. Potem wybory i tak z ewentualnego spotkania w godzinach przedkoncertowych nic nie wyszło, a nie ukrywam, że miałem ochotę.
to się w Katowicach pewnie spotkamy. |
|
Powrót do góry |
|
|
tabakaaa
Dołączył: 07 Lut 2008 Posty: 46 Przeczytał: 0 tematów
|
Wysłany: Czw 10:18, 08 Lip 2010 Temat postu: |
|
|
totalnie się zgadzam z sHavo. Jako że opener muzycznie coraz mniej mnie kręci, w tym roku pojechałam tam głownie "na najebkę i dobre party", i chyba tylko przez takie nastawienie mam z niego pozytywne wspomnienia, bo fajnie spędziłam czas ze znajomymi, z którymi dawno się nie widziałam. a na trzeźwo chyba bym tego wszystkiego nie zdzierżyła (szczególnie failu organizacyjnego dnia pierwszego)
Jeśli chodzi o koncerty - wiadomo Pavement (!!!!), (wiem, że opener to opener, ale mocno zdziwiła mnie jednak ilość ludzi na tym koncercie) hot chip, regina spektor, kings of convenience, fatboy, die antwoord i dead weather. yeasayera, czyli drugiego obok pavement powodu, dla którego pojechałam w ogóle do gdyni, nie zobaczyłam, bo stałam przez dwie godziny w kolejce po opaskę (nie skomentuję). strasznie żałuję, że nie dotarłam na grace jones i nasa&damiana.
Ostatnio zmieniony przez tabakaaa dnia Czw 10:21, 08 Lip 2010, w całości zmieniany 1 raz |
|
Powrót do góry |
|
|
kaja. the man who would be king
Dołączył: 24 Lis 2008 Posty: 892 Przeczytał: 0 tematów
|
Wysłany: Czw 17:58, 08 Lip 2010 Temat postu: |
|
|
no nie rozumiem tego, najebać można się pod mostem w poznaniu, po co od razu płacić cztery stówy? |
|
Powrót do góry |
|
|
Ciumok członek rady nadzorczej
Dołączył: 16 Gru 2006 Posty: 8075 Przeczytał: 0 tematów
|
Wysłany: Czw 23:42, 08 Lip 2010 Temat postu: |
|
|
Bardzo udany festiwal, ale pierwszego dnia dali dupy z organizacją (po co autobusy nagle zaczęli puszczać naokoło, chociaż są stare, sprawdzone trasy), a do tego porażająco słabe nagłośnienie na większości scen. Dobrze słychać było tylko akustycznych wykonawców, albo stojąc w dużej odległości, poza tym jedno wielkie łup-łup. Absolutnie uroczy Kings of Convenience (zupełny odlot), fajne na mój stan Wild Beasts, super wyszło też to Gorillaz, Klaxons, nie mogę się też nachwalić Hot Chip. Massive Attack za drugim razem już mnie tak nie porazili, ale brawa dla nich za walkę o frekwencję w niedzielę i dziadka, który jak zwykle daje radę. Każdy kto pieje peanami na rzecz Tricky’ego chyba nie umie odróżnić ujaranego w trzy dupy kolesia, który jest cieniem swojej ubyłej wielkości. Lolki bywają fajne, ale nie jak wodzirej prowadzi duże przyjęcie. Niezły zespół i ta laska ratowali mu sprawę, ale wytrzymałem chyba z pięć kawałków i wyszedłem zażenowany. Cieszę się sukcesem mojego współlokatora Open’erowego z Letters From Silence, który wypadł zdecydowanie najlepiej na scenie młodych talentów. Ich akurat nagłośnili dobrze, muzycznie wyszło zajebiście, a przyszło naprawdę dużo ludzi. Z moich największych oczekiwań Yeasayer wypadł tylko poprawnie i udowodnił, że współczesne moce produkcyjne w studiu są ogromne i mogą przerosnąć talent do występowania na żywo, natomiast Kasabian był zajebisty, ale to był taki eufemistycznie rzecz ujmując „garażowy” koncert – kilkadziesiąt tysięcy ludzi ogląda huk głośnikowy, który przysłania jeden z najlepszych zespołów świata. Acz moje faworyty były, to się liczy. Spóźniłem się na Mando Diao i okropnie mi żal. Pavement zaczęli budzić moje wątpliwości już kiedy zobaczyłem, że dwóch z nich nosi baseballówki na scenie, a kiedy jakiś koleś zaczął rapować uznałem ich za brakujące ogniwo pomiędzy Ich Troje, Red Hot Chilli Peppers i Radiohead, co zmotywowało mnie do opuszczenia tego lokalu. Nie zgadzam się, że długie zawieszenie działalności i niska rozpoznawalność to atuty pozytywnie wartościujące, to było żałosne. Dead Weather chyba zamietli, widząc tylko kawałek, uważam, że grali genialnie.
Mówię Wam, jak fajnie dobry festiwal podbudowuje miło rozwijający się związek. I potwierdzam uwagi, że słabo wyszło logistycznie. Chyba jest coś nie halo jak vipy czekają po 50 minut na opaskę (to akurat nie ja, hi hi), a kawę można kupić w dwóch miejscach na tak rozległym terenie lotniska… Jakieś łajzy z pyrlandii strasznie się spóźniły, ale powinny chyba lepiej się poubierać, kiedy idą w gości.
Ogarniam, że można wydać bajońskie kwoty na alkohol, ale raczej nie na trawniku, a już kompletnie nie ogarniam jak można nie być brudasem, narodowcem albo dresem i nie znaleźć na tym festiwalu niczego ciekawego...
Ostatnio zmieniony przez Ciumok dnia Czw 23:43, 08 Lip 2010, w całości zmieniany 1 raz |
|
Powrót do góry |
|
|
temi
Dołączył: 20 Sty 2010 Posty: 13 Przeczytał: 0 tematów
|
Wysłany: Pią 5:54, 09 Lip 2010 Temat postu: |
|
|
no wlasnie, naglosnienie bylo fatalne i prawdopodobnie jeszcze sie przyczynilo do kiepskosci niektorych koncertow. co do picia na trawie za 400 zl to pewnie wszyscy ktorzy zdecydowali sie na raczej spedzanie czasu ze znajomymi i picie zaplacili po prostu za festiwalowy klimat |
|
Powrót do góry |
|
|
tabakaaa
Dołączył: 07 Lut 2008 Posty: 46 Przeczytał: 0 tematów
|
Wysłany: Pią 9:47, 09 Lip 2010 Temat postu: |
|
|
co do picia pod mostem w poznaniu - akurat tak mi się udało, że karnet miałam w wielce promocyjnej cenie, gdyby nie to pewnie bym w ogóle nie pojechała, więc nie mam wyrzutów sumienia w sumie to kolejna sprawa - z nutką sentymentu spoglądam na openera 2006 i 2007, kiedy bilety kosztowały jeszcze 199 zł i taaaakie były zespoły (na moje ówczesne gusta przynajmniej) |
|
Powrót do góry |
|
|
nezkafe the man who would be king
Dołączył: 05 Gru 2006 Posty: 1022 Przeczytał: 0 tematów
|
Wysłany: Pon 19:20, 12 Lip 2010 Temat postu: |
|
|
to ja dodam że cudownie było na Dead Weater, Kasabian, Pearl Jam. Że genialnie się bawiłam na 2manydjs ( końcówka: prodigy + joy division <3 ), gorillaz ss, klaxons, fatboy slim był dobrym zakończeniem ale trochę monotonnym - wypadł słabo na pewno w porównaniu do końcówki 09 - prodigy właśnie. kings of convenince idealni - szczególnie jak można się było słodk owyjebać na trawie i patrzeć na niebko, mando diao fajne, massive attack - choć ich uwielbiam to dla mnie za ciężko i szybko pobiegłam na klaxons, empire of the sun poraha tysiąc. chyba wszycho. piwo dalej mi nie smakuje już przy drugim kubku ale toi toie były ekstraczyste : D piąteczka! |
|
Powrót do góry |
|
|
Mieszko Killamangiro
Dołączył: 30 Sty 2008 Posty: 559 Przeczytał: 0 tematów
Skąd: Lublina okolice
|
Wysłany: Pon 20:07, 12 Lip 2010 Temat postu: |
|
|
koncert jesajera był bardzo dobry. oprócz tego że na żywo są bardzo dobrzy, to nagłośnienie było idealne(przynajmniej tak to było słychać z miejsca w którym stałem).no i samo wykonanie kawalków było bardzo profesjonalne bez żadnych zgrzytów. kto nie wierzy niech posłucha tego bootlega:
[link widoczny dla zalogowanych]
pass: hennwill |
|
Powrót do góry |
|
|
Latia cold hard bitch
Dołączył: 02 Paź 2005 Posty: 7453 Przeczytał: 0 tematów
Skąd: zga/krk
|
Wysłany: Pon 21:47, 12 Lip 2010 Temat postu: |
|
|
dzięki!
w ogóle to setlista była mega. do pełnego szczęścia brakowało mi tylko 'love me girl', ale 'wait for the summer' wynagradza mi wszystko :] |
|
Powrót do góry |
|
|
sHavo Mistrz śniętej riposty
Dołączył: 01 Lip 2006 Posty: 5797 Przeczytał: 0 tematów
Skąd: chyba ty, tej
|
Wysłany: Pon 22:52, 12 Lip 2010 Temat postu: |
|
|
W moim miejscu (mniej więcej środek namiotu) nagłośnienie było paskudne a mimo wszystko nie ufam w relatywizm w tej materii- nie przy przeforsowanej głośności. Ale to była przypadłość większości koncertów. |
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
|