|
Indie Rock & Stuff towarzystwo wzajemnej adoracji pod przykrywką forum ambitnej muzyki popularnej
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Marquee Moon the man who would be king
Dołączył: 07 Sty 2007 Posty: 1332 Przeczytał: 0 tematów
Skąd: Warszawa
|
Wysłany: Czw 0:27, 11 Sty 2007 Temat postu: Polecamy, doradzamy, ostrzegamy |
|
|
Wątek podpatrzyłam na innym forum, ale wydaje się bardzo ciekawy i nieźle byłoby stworzyć takie małe kompendium.
Rzecz wygląda następująco: oceniamy płyty swoich ulubionych wykonawców, aby inni wiedzieli czego słuchać, a czego lepiej unikać, by się nie naciąć na początku. Najlepiej gdyby opinia była nie tylko fanowska, ale zawierała w sobie choć minimalną dozę obiektywizmu. Krótki komentarz przy płytach wskazany (tak samo jak i polemika).
Proponuję skalę czterostopniową:
The Velvet Underground:
KONIECZNIE:
The Velvet Underground and Nico (1967) – bród, demoralizacja i surowość obok pięknych, melancholijnych lub dekadenckich kompozycji. Spora dawka awangardy – bo jak to inaczej nazwać? Jeśli gość z klasycznym wykształceniem muzycznym w pewnym momencie „I’m waiting for the man” wychodzi poza tonację, wali w klawisze, fałszując, to coś musi być na rzeczy. Zresztą co tu dużo mówić – sadomaso, heroina, prostytucja, dekadencja, zagubienie, Lou Reed. Pozycja obowiązkowa.
White Light/White Heat (1968) – jeśli debiut był awangardowy, to nie mam pojęcia jak określić tę płytę. Tematyka jak wyżej, a muzycznie jeszcze odważniej – hipnotyzująca, psychodeliczna perkusja Tucker, hałaśliwe i przesterowane gitary. A na koniec Sister Ray – majstersztyk w każdym calu. Będzie bolało!
WARTO: (a nawet bardzo):
The Velvet Underground (1969) – album nagrany już bez Johna Cale’a. Dużo spokojniejszy, więcej tu melodii, trochę tak, jakby duch „Sunday Morning” unosił się nad tą płytą. Pale Blue Eyes, Candy Says (!). Klasyka. I trochę rock’n’rolla vide „What goes on”. Lirycznie i muzycznie naprawdę interesująco.
Loaded (1970) – start w lekko bitelsowskiej stylistyce, potem epickie Sweet Jane wyrażające nostalgię za dawnymi czasami, niejako uczłowieczające Velvetów. To chyba jeden z najczęściej coverowanych utworów VU (poza waiting for the man). Następnie trochę rock’n’rolla, przerywanego spokojniejszym graniem (polecam New Age). Jedyna rzecz za jaką nie przepadam to „Lonesome Cowboy Bill”. Warstwa tekstowa, jak zwykle na wysokim poziomie.
*Te dwie płyty są w zasadzie równie dobre jak poprzednie, ale umieszczam je w „Warto” ze względu na to, że nie są już tak rewolucyjne jak debiut i White Light.*
MOŻNA:
VU (1985) – zbiór niepublikowanych utworów. Chwilami zachwyca (Lisa Says, Stephenie Says), chwilami bywa po prostu ciekawie.
NIE WARTO:
Squeeze (1973) – VU bez Reeda? To nie Velvet Underground. Tyle ode mnie.
Ostatnio zmieniony przez Marquee Moon dnia Pią 19:39, 12 Sty 2007, w całości zmieniany 1 raz |
|
Powrót do góry |
|
|
x rock 'n' rollin' bitch for you
Dołączył: 05 Sty 2007 Posty: 1682 Przeczytał: 0 tematów
|
Wysłany: Czw 9:17, 11 Sty 2007 Temat postu: Re: Polecamy, doradzamy, ostrzegamy |
|
|
Marquee Moon napisał: | *Te dwie płyty są w zasadzie równie dobre jak poprzednie, ale umieszczam je w „Warto” ze względu na to, że nie są już tak rewolucyjne jak debiut i White Light.* . |
Miałem sie już obrazić że postawienie 'Loaded' i 'TVU' tak nisko, bo wg. mnie nie ustępują wcześniejszym tytułom. Tyle że wiadomo, 'TVU & Nico" to rozpoczęcie nowej ery. Środowisko Warhola musiało być naprawdę ciekawe...
może później coś napiszę na temat jakiegoś zespołu. |
|
Powrót do góry |
|
|
mrtchn quadratisch. praktisch. gut.
Dołączył: 04 Paź 2005 Posty: 5697 Przeczytał: 0 tematów
Skąd: Poznań
|
Wysłany: Czw 22:25, 11 Sty 2007 Temat postu: |
|
|
W starym Tylko Rocku bylo cos takiego- fajny pomysl, o ile ktos lubi robic rankingi. Ja lubie |
|
Powrót do góry |
|
|
czołgaj się zły syn dla matki
Dołączył: 31 Paź 2005 Posty: 7370 Przeczytał: 0 tematów
Skąd: zewsząd
|
Wysłany: Czw 23:27, 11 Sty 2007 Temat postu: |
|
|
Hej, uważam, że w "Koniecznie" powinna być Velvet Underground. To jest płyta totalna. Do bardzo warto White light\White Heat, dobre do denerwowania sąsiadów. Do warto Loaded i Live 1968. Z można się zgazdam i dodaję Another View. Z nie warto zgadzam się absolutnie. |
|
Powrót do góry |
|
|
Latia cold hard bitch
Dołączył: 02 Paź 2005 Posty: 7453 Przeczytał: 0 tematów
Skąd: zga/krk
|
Wysłany: Czw 23:27, 11 Sty 2007 Temat postu: |
|
|
kiedyś miałam takie coś zrobić koledze na temat płyt the white stripes.
mój fanatyzm to za duża przeszkoda jednak. |
|
Powrót do góry |
|
|
czołgaj się zły syn dla matki
Dołączył: 31 Paź 2005 Posty: 7370 Przeczytał: 0 tematów
Skąd: zewsząd
|
Wysłany: Czw 23:32, 11 Sty 2007 Temat postu: |
|
|
oni nie mają płyty "nie warto". z każdej trzeba by było wyciągnąć kilka kawałków a resztę wyrzucić, ale elephant i white blood cells w całości trzeba znać. |
|
Powrót do góry |
|
|
Marquee Moon the man who would be king
Dołączył: 07 Sty 2007 Posty: 1332 Przeczytał: 0 tematów
Skąd: Warszawa
|
Wysłany: Czw 23:48, 11 Sty 2007 Temat postu: |
|
|
czołgaj się napisał: | Hej, uważam, że w "Koniecznie" powinna być Velvet Underground. To jest płyta totalna. Do bardzo warto White light\White Heat, dobre do denerwowania sąsiadów. Do warto Loaded i Live 1968. Z można się zgazdam i dodaję Another View. Z nie warto zgadzam się absolutnie. |
Właśnie wahałam się z trzecią płytą, ale w końcu doszłam do wniosku, że to jednak nie ta sama kategoria co np. VU & Nico. Bo debiut to po prostu biblia VU, tam jest wszystko, to po prostu trzeba znać. A "The Velvet Underground" mimo, że ociera się o geniusz, to jednak powiedzieć, że zna się trzecią płytę Velvetów, a nie zna się longplaya Velvet Underground & Nico, to zakrawa na jakieś kuriozum. W odwrotnym wypadku nie czuje się aż tak bardzo tego dysonansu.
Faktycznie, zapomniałam o Another View - też dodaje do MOŻNA. |
|
Powrót do góry |
|
|
jarząb golden boy
Dołączył: 13 Cze 2006 Posty: 2964 Przeczytał: 0 tematów
Skąd: broken bricks
|
Wysłany: Pią 2:53, 12 Sty 2007 Temat postu: |
|
|
czołgaj się napisał: | oni nie mają płyty "nie warto". z każdej trzeba by było wyciągnąć kilka kawałków a resztę wyrzucić, ale elephant i white blood cells w całości trzeba znać. |
1 plyta tws to 100 % 'warto'. o reszcie mozesz mowic co chcesz |
|
Powrót do góry |
|
|
czołgaj się zły syn dla matki
Dołączył: 31 Paź 2005 Posty: 7370 Przeczytał: 0 tematów
Skąd: zewsząd
|
Wysłany: Pią 15:41, 12 Sty 2007 Temat postu: |
|
|
zgoda, panie jarząb.
The Velvet Underground to płyta totalna. Nie przechodzi się obok płyt totalnych. |
|
Powrót do góry |
|
|
Lady amoureuse de Paname
Dołączył: 02 Paź 2005 Posty: 14176 Przeczytał: 0 tematów
Skąd: Paname
|
Wysłany: Pon 0:53, 22 Sty 2007 Temat postu: |
|
|
Ponieważ uważam się za specjalistkę od tematu, nie mogę pozwolić, żeby ktoś mnie ubiegł.
THE DOORS
WSTYD NIE ZNAĆ:
'THE DOORS' 1967
Powalający debiut z najlepszym otwieraczem w historii 'Break On Through (To The Other Side)'. Słuchałam tego pierwszy raz w życiu z kasety na jamniku i zanim dobili do refrenu już wiedziałam, że to będzie zespół mojego życia.
Ta płyta zawiera esencję stylu Doorsów: rock, rhythm'n'blues, song Kurta Weilla i Bertolda Brechta i dwie rozimprowizowane, dziś powiedzielibyśmy progresywne kompozycje, które mieli zwyczaj zawsze umieszczać na końcu każdej z dwóch stron swoich LP. To właśnie one są najjaśniejszymi diamentami na tej płycie: 'Light My Fire', ich największy przebój ze słynnym klawiszowym intro Raya Manzarka i fantastyczną solówką Robbiego Kriegera - i jeden z najbardziej skandalizujących utworów w historii rocka, 'The End', z tekstem inspirowanym mitem o Edypie. Jego wykonania obrazują, jak Morrison pojmował koncert rockowy - jako przedstawienie teatralne, które ma swoją dramaturgię i przekaz, i tak jak tragedia grecka, ma wywołać w widzu katharsis. W tym Doorsi byli absolutnymi pionierami.
Jim Morrison był pierwszym i na pewno najbardziej niepokornym poetą rocka. Zremasterowana wersja tej płyty jest wolna od cenzorskich cięć w tekstach.
'STRANGE DAYS' 1967
Obok VU to był jedyny w latach 60. zespół, który tak odważnie i bez skrupułów pokazywał w swojej twórczości mroczną stronę Ameryki i 'lata miłości'. Co słychać wyraźniej na tej płycie niż na debiucie - w utworach 'People Are Strange' i tytułowym. Jest tu najbardziej tripowy kawałek Doorsów, 'Moonlight Drive' oraz 'When The Music's Over', utwór doskonale oddający magię muzyki i sens jej tworzenia. Brzmieniowo jest to przedłużenie debiutu, ale mniej tu bluesa.
WARTO:
'WAITING FOR THE SUN' 1968
Płyta powstała w momencie kryzysu wywołanego rock'n'rollowym stylem życia lidera. Chaos sesji odbił się na niej jako całości, ale dzięki anielskiej cierpliwości pozostałych Doorsów i producenta Paula Rothchilda nie zaszkodził tak doskonałym kawałkom, jak zabójczo przebojowe 'Hello, I Love You' czy poświęcona Pameli Courson, miłości życia Morrisona, 'Love Street'. Wykonanie 'The Unknown Soldier' na koncercie było inscenizacją egzekucji - ludzie niejednokrotnie mieli wrażenie, że Jim naprawdę został zastrzelony, a John Densmore zwykle łamał pałki imitując wystrzał. Najlepsze na płycie jest gorzkie, sarkastyczne podsumowanie rewolucji hippisowskiej w 'Five To One' - prorocze w stosunku do wydarzeń lat 1969-71, które zakończyły 'lato miłości'.
'MORRISON HOTEL' 1970
Ten hotel istnieje, a na jego tyłach mieści się Hard Rock Cafe To powrót do korzeni, do mocnego grania i dobrej formy, ale niestety nie koniec kłopotów lidera... Ale nie słychać ich na płycie, którą otwiera motoryczny 'Roadhouse Blues'. Jest tu klasyczny blues 'The Spy', liryczne 'Indian Summer' i 'Blue Sunday', i 'Queen Of THe Highway' (obydwie dla Pam Courson). Widać, że zespół znowu wie, co i jak grać.
'L.A. WOMAN' 1971
Tuż przed śmiercią Jim Morrison spełnił swoje marzenie i nagrał płytę naprawdę bluesową. I sam zmienił się w brodatego bluesmana Z młodego boga stał się starym człowiekiem z gór Płyta powalająca mocą ostatniego zrywu i podszyta pesymizmem doświadczonego życiem artysty, który obejrzał dna zbyt wielu butelek. Głos zniszczony alkoholem, ale przez to jeszcze bardziej poruszający w dramatycznej 'L.A. Woman' i słynnych 'Riders On The Storm', obecnie uważanych za najlepszy utwór w dorobku Doorsów. Szkoda, że autor nie zdażył nacieszyć się sukcesem tego albumu, który zapewnił zespołowi powrót na sam szczyt.
'IN CONCERT' i 'ABSOLUTLEY LIVE'
The Doors żyli koncertami i dzięki nim istnieli. Te płyty to próba uchwycenia żywiołu - udana połowicznie, bo bez wizji Obydwie zawierają 'The Celebration Of The Lizard', złożony, wieloczęściowy utwór będący raczej poematem dramatycznym niż kompozycją progrockową i dający duże pole do interpretacji. Warto się zapoznać i porównać z dokonaniami tuzów rocka progresywnego.
MOŻNA:
Ostatnio ukazuje się wiele koncertówek, nie sposób ich wszystkich ocenić. To raczej gratka dla fanów, podobnie jak Box Set sprzed paru lat. Niedawno ukazał się też większy box zawierający wszystkie płyty studyjne w zremasterowanych wersjach w miksach 2.1 i 5.1. Jeśli ktoś ma zbędne cztery stówy, będę wdzięczna
OMIJAĆ SZEROKIM ŁUKIEM:
'THE SOFT PARADE' 1969
Zespół w głębokim kryzysie podjął bezowocne poszukiwania i eksperymenty z brzmieniem, większość kompozycji stworzył Robbie Krieger, który próbował być 'bardziej bajroniczny od Byrona'. Jim tymczasem z narkotyków przerzucił się na alkohol, co niestety jest już słyszalne. Płyta ma jeden jasny punkt, 'Touch Me', kawałek z takim kopem, że kapcie spadają.
Spokojnie można sobie też darować składanki, których jest do cholery i trochę, nawet jeśli kuszą rzadkimi utworami - i tak można je znaleźć na koncertówkach i w boksach. |
|
Powrót do góry |
|
|
Marquee Moon the man who would be king
Dołączył: 07 Sty 2007 Posty: 1332 Przeczytał: 0 tematów
Skąd: Warszawa
|
Wysłany: Pon 12:24, 22 Sty 2007 Temat postu: |
|
|
LD napisał: |
To właśnie one są najjaśniejszymi diamentami na tej płycie: 'Light My Fire', ich największy przebój ze słynnym klawiszowym intro Raya Manzarka i fantastyczną solówką Robbiego Kriegera - i jeden z najbardziej skandalizujących utworów w historii . |
Jakoś nigdy nie lubiłam tego utworu. Ale nie o tym chciałam. Trochę dziwi, że piosenka owiana był takim skandalem. Przecież Ameryka już dobre 15 lat wcześniej miała za sobą raporty Kinseya o życiu seksualnym rodaków. To już chyba więcej zamieszania powinno być wokół "I wanna be your dog" The Stooges. Stany to jednak bardzo pruderyjny kraj.
LD napisał: | Obok VU to był jedyny w latach 60. zespół, który tak odważnie i bez skrupułów pokazywał w swojej twórczości mroczną stronę Ameryki i 'lata miłości'. |
Do tego zestawu trzeba byłoby dodać jeszcze The Stooges (choć, fakt, w sumie oni najmocniejsze teksty mieli w sumie w latach 70-tych). Iggy Pop stawiał na minimalizm, w zasadzie więcej z jego tekstów trzeba sobie dopowiadać, ale obraz świata, który wyłania się z jego utworów też jest niepokojący. Dekadencja rodząca się z rozpaczliwego hedonizmu, uprzedmiotowienie ludzi, niemożność doznania satysfakcji itp.
No, Stonesi też najgrzeczniejsi nie byli. Beatlesi chcieli trzymać cię za rękę, a The Rolling Stones spalić twoje miasto. Również pełno tu narkotyków, seksu i takich tam.
LD napisał: | Spokojnie można sobie też darować składanki, których jest do cholery i trochę, nawet jeśli kuszą rzadkimi utworami - i tak można je znaleźć na koncertówkach i w boksach. |
Oj, ja niestety znam właśnie The Doors z płyt typu best of. Jakoś nigdy do końca nie urzekał mnie mit Morrisona. Dzieki za wrzucenie tekstu o Doorsach, łatwiej się będzie bliżej zapoznać. |
|
Powrót do góry |
|
|
Lady amoureuse de Paname
Dołączył: 02 Paź 2005 Posty: 14176 Przeczytał: 0 tematów
Skąd: Paname
|
Wysłany: Pon 13:28, 22 Sty 2007 Temat postu: |
|
|
Skandal wokół 'Light My Fire' wynikał z odniesienia do narkotyków: 'she gets high' - ostatnie słowo wymiksowano, podobnie jak 'fuck you' z recytacji w kulminacyjnym punkcie 'The End':
'Father...
I want to kill you
Mother!...
I want to... fuck you!'
Na koncertach grali pełną, a nawet rozszerzoną wersję. Jim lubił kończyć koncert zamieszkami.
VU i The Stooges nie mieli tak szerokiego kręgu odbiorców jak The Doors, nie mieli numerów 1 na listach itd. Kiedy Jim wychodził na scenę przed tysiące ludzi i aplikował im swoje skrajnie mroczne, wstrząsające w sposobie obrazowania i po prostu okrutne teksty, okraszając to indiańskim tańcem i rzucaniem się po scenie, to musiał być szok. The Who robili demolki, Jimi Hendrix i Stonesi miewali wyskoki, ale oni nie śpiewali przy tym o zabiciu ojca i pieprzeniu matki.
Poza tym Morrison nigdy nie ukrywał, że dla niego ruch hippisowski to bzdura:
Five to one, baby
One in five
No one here gets out alive, now
You get yours, baby
I'll get mine
Gonna make it, baby
If we try
The old get old
And the young get stronger
May take a week
And it may take longer
They got the guns
But we got the numbers
Gonna win, yeah
We're takin' over
Your ballroom days are over, baby
Night is drawing near
Shadows of the evening crawl across the years
Ya walk across the floor with a flower in your hand
Trying to tell me no one understands
Trade in your hours for a handful dimes
Gonna' make it, baby, in our prime
Ironia, drwina z fałszowania obrazu rzeczywistości, sprowadzenie przesłania miłości do promiskuityzmu itd. 'Five To One' to stosunek zdrowych mieszkańców L.A. do tych biorących narkotyki.
Jeśli chodzi o legendę Morrisona, od niej zaczęła moja fascynacja Doorsami, od biografii 'Nikt nie wyjdzie stąd żywy' Sugermana i Hopkinsa. Oczywiście poznanie prowadzi do demitologizacji postaci. Fakt, Jim miał setki kochanek, wziął wikkański ślub z kapłanką Patricią Kenneally, był poetą i scenicznym szamanem. Ale jednocześnie nie przestał być nadzwyczaj inteligentnym, dobrze wychowanym, porządnie wykształconym chłopcem z Południa, który całe życie spędził u boku jednej kobiety. |
|
Powrót do góry |
|
|
x rock 'n' rollin' bitch for you
Dołączył: 05 Sty 2007 Posty: 1682 Przeczytał: 0 tematów
|
Wysłany: Pon 16:51, 22 Sty 2007 Temat postu: |
|
|
hym zastanawiam się nad Pink Floydem, ale raczej każdy wie co i jak? czy może jednak walnąć taki przegląd? bo mogę dziś z obiektywnej strony popatrzeć na ich dokonania. chyba innego zespołu tak dobrze nie znam, i mógłbym doradzić, klimatycznie.
ja chciałbym Bowiego tu zobaczyć i Coila. Ma ktoś ochotę sie zajać tymi zepsołami? |
|
Powrót do góry |
|
|
Marquee Moon the man who would be king
Dołączył: 07 Sty 2007 Posty: 1332 Przeczytał: 0 tematów
Skąd: Warszawa
|
Wysłany: Pon 17:10, 22 Sty 2007 Temat postu: |
|
|
Jester, walnił Floydów, bo ja jestem z tych, którzy kiedyś uwierzyli Rottenowi w "i hate Pink Floyd". Tak wiec z Floydami leżę. Za to podejmuje się Bowiego, tylko uporam się z dialektologią. Bowie bedzie jakoś w tym tygodniu : ] |
|
Powrót do góry |
|
|
x rock 'n' rollin' bitch for you
Dołączył: 05 Sty 2007 Posty: 1682 Przeczytał: 0 tematów
|
Wysłany: Pon 17:19, 22 Sty 2007 Temat postu: |
|
|
dobra to jakoś na dniach opiszę, całośc... a trochę tego jest.. 10 płyt to jednak nie mało i powalę moze jakiś mit |
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
|